Nie przeszkadza to rzecz jasna niektórym intelektualistom rozprawiać o tym, że Ameryka upada, gdyż panują tam „dzikie” zasady wolnego rynku. Według nich Ameryka to kapitalizm (tak mówi tradycja marksistowska). Nie zauważają, że tamtejszym rynkiem finansowym rządzą czynniki polityczne, wartość pieniądza jest własnością państwa, które kontroluje i przejada około czterdziestu procent produktu gospodarki oraz prowadzi militarystyczną politykę… Co z tego, że nawet tacy ekonomiści, jak Stiglitz, Krugman, czy Samuelson, których trudno posądzić o prorynkowe poglądy, wskazują niedwuznacznie na to, że za kryzys odpowiada bank centralny i rozdęte programy państwa? Lewicowy intelektualista może te fakty przemilczeć, jeśli pozwoli mu to zrzucić odpowiedzialność na przebrzydły „wolny rynek”.